piątek, 7 czerwca 2019

krok pierwszy

Kiedy Hermiona obudziła się rankiem, Flaviusa już nie było. Prawdopodobnie poszedł polować na jedzenie, dłużników lub szukać nowego lokum. Zniecierpliwiona siedziała na dachu rozpadającego się budyneczku na obrzeżach Londynu, z twarzą zwróconą do bezlitosnego słońca. Nie była zadowolona z faktu, iż musiała czekać na jego powrót z ewakuacją. Czuła się spokojna ze świadomością odwiedzin Dementorów, w końcu się ich nie bała... Nie mogli się do niej doczepić. Jedynie niewygodnie jej było z myślą, że ktoś, kogo zna mógłby zobaczyć ją w takim stanie – w podartym ubraniu, wysoko spiętych włosach, brudną… 
W palcach lewej ręki Hermiona miętosiła filtr od papierosa. Flavius ma przyjaciela przy fabryce tej śmiercionośnej broni, stąd ich zaopatrzenie. Nie mogli ich sprzedawać, bo dostawali jedynie fartowne paczki. Czyli takie, których przeznaczeniem był śmietnik. Kiedy jednak nie można zadowolić się wszystkim, trzeba się cieszyć z tego, co się ma. 
Zaciągnęła się tytoniem. Poczuła go w gardle, przełyku, w płucach. Lekko ją palił. Lubiła to jednak, dobrze było jej czuć, że żyje. Nie bała się prawdopodobnych konsekwencji. Jeżeli udaje jej się przeżyć jako bezdomna, uda jej się także i z tym. 
Czasami jedynie przygniatała ją świadomość, że z papierosem w ręku mogliby zobaczyć ją rodzice. Mimo tego, że jej nie pamiętali i ta sytuacja nie mogła się sprawdzić, czuła wtedy wstyd i niedopaloną fajkę oddawała Flaviusowi. 
Nie paliła często, robiła to jedynie wtedy, kiedy życie zżerało ją od środka. 
Dzisiaj wypadał dzień treningu. Kiedy wróci jej towarzysz prawdopodobnie się przeniosą. Ma już za sobą poranny bieg – wyjątkowo dbała o swoją wytrzymałość. W aktualnych warunkach było to niezmiernie ważne, na wypadek gdyby musiała uciekać przed nieproszonymi gośćmi. Przyjaciel uczył jej walki. Dzięki niemu potrafiła się obronić, kiedy w ciemnych zaułkach nachodzili ją inni bezdomni lub tak jak tydzień temu, kiedy została oskarżona o kradzież. Niesłuszną. Oboje z Flaviusem zachowali resztki honoru i nie sięgali po przestępstwa. 
Chociaż mężczyzna nie był do końca fair w tej kwestii, Hermiona starała się go usprawiedliwiać. Przed sobą. 
- Chodź tu, kociaku – mówi delikatnym głosem, kiedy na dach wskakuje bure zwierzę. 
Stuka palcami o ziemię. Kot potulnie kładzie się przed jej ręką. Przekręca się na grzbiet, wciskając mokry nos pod jej dłoń. Kąciki ust dziewczyny unoszą się lekko do góry. Odkąd zawarła z naturą swego rodzaju pakt, ma lepszy kontakt ze zwierzętami. Zdecydowanie lepszy. Teraz ludzie jej zbrzydli. Ale ten fakt nie przeszkadza jej zbyt bardzo, momentami można nawet stwierdzić, że Granger cieszy taki obrót spraw. 
- Ej, maleńka! 
Głos dobiega z dołu. Nie musi się wychylać, żeby wiedzieć, kto to jest. 
- Odmówiłam Ci już raz. Gdy coś się zmieni, zostaniesz poinformowany – odpowiada szorstko. 
Najpierw słyszy ciężkie kroki przez wysoką trawę, a potem uderzenie butem o brukową ścianę. Prawdopodobnie próbuje się tutaj do niej wspiąć. Siedemnaście sekund temu mężczyzna klnie, a jedna z cegieł rozlatuje się i upada na zieleń. 
Hermiona czuje, że dach to miejsce, gdzie jest bezpieczna. Zna również tego faceta, który namiętnie stara się ściągnąć jej uwagę. To jeden z bezdomnych okupujących ten teren. Dzień wcześniej, kiedy zajęła z Flaviusem tę budkę, rzucił w jej kierunku bezwstydną propozycję. Nie zrobiło to na niej żadnego wrażenia, jednak jej towarzysz okazał się wyjątkowo zaborczy; objął ją ramieniem i starał się delikatnie wytłumaczyć, iż takie oferty są niemile widziane. 
- Złaź tutaj! - wreszczy tym razem. 
Granger pozostaje niewzruszona, zaciągając się papierosem po raz kolejny. Delikatny wietrzyk próbuje porwać nieokiełznane kosmyki włosów, które uciekły jej z koka. Takie „spotkania” jak te rozwścieczyłyby i przestraszyłyby młodszą Hermionę. Jednak aktualna wersja, która grzeje się w wiosennym słońcu, bezceremonialnie je ignoruje. Już przez to przechodziła. Przewiduje, że mężczyzna jeszcze maksymalnie dwa razy coś powie, pewnie obraźliwego, a potem sobie pójdzie. 
- Ty mała… 
Po kolejnej nieudanej próbie wspięcia się na górę, mężczyzna łapie jeden z kawałków rozbitej cegły i rzuca. 
- Spieprzaj stąd. 
To już podziałało na nią delikatnie krzepiąco. Napawała się ciepłem promieni słonecznych, ale kąciki ust uniosła delikatnie do góry. Flavio miał bardzo miły głos, który przywodził je na myśl same miłe rzeczy. Dom. Plażę. Dlatego dziewczyna czasami nie mogła być poważna, kiedy układał się w takie słowa, jak te. Wydawało się to kompletnie sprzeczne. 
Towarzysz złapał intruza za bety i spojrzał mu w oczy: 
- Bardzo, bardzo nie lubię się powtarzać. 
Potem nie działo się już nic ciekawego. Oprych odszedł, wyzywając. Williams obszedł dom dookoła i grzecznie, po schodkach, wdrapał się do pomieszczenia. Hermiona spojrzała na przyjaciela przez dziurę w dachu. 
- Jesteś strasznie problematyczna! - poskarżył się. 
- Ja? Ależ skądże – mruknęła, puszczając mu oczko. - Przynajmniej jest zabawnie. 
Złapała dwie puszki i dwie lekko zardzewiałe łyżki, które jej rzucił. I to właśnie jest ich największy posiłek w trakcie dnia. Zdarza się, że jedyny. „Danie” miało konsystencję papki, nieprzyjemnie pachniało i kiedy zdarzało się dziewczynie przyjmować je na kompletnie pusty żołądek, miała odruch wymiotny. Wartościowe substancje odżywcze były praktycznie równe zeru, ale musieli coś jeść. 
Brunetkę bolały ręce. Zbyt długo siedziała w bezruchu. Skrzywiła je w łokciach, pokręciła dłońmi. Próbowała się rozruszać. W tym czasie Flavius wdrapał się na dach przez werwę i zajął miejsce obok niej. Granger nie mogła powiedzieć, że nie jest przystojny. Miał przydługie, ciemne włosy i gęsty zarost. Świdrował czarnym spojrzeniem przestrzeń wokół, zawsze czujny i przezorny. Upewniał się, czy jest bezpiecznie. Nie wierzył w zmysły przetrwania Hermiony. W sumie oboje zdawali sobie sprawę z tego, że one są praktycznie znikome i bez zacięcia jej towarzysza, długo by nie przetrwała. Była zbyt miękka na to, by walczyć o jedzenie i miejsce. To właśnie kruczowłosy był ciemną stroną w ich duecie. Bardzo dobrze dawał sobie radę w walce dzięki długim, zwinnym kończynom; bowiem Flavius dla niej był jak wieża Eiffla. Kiedy stali koło siebie, sięgała mu ledwie ramienia. 
Był czarodziejem i to była jedyna cecha, która sprawiała, że dziewczyna nie ufała mu w stu procentach. Może w dziewięćdziesięciu ośmiu. Po tym, co stało się trzy lata temu wątpiła, czy kiedykolwiek pozna magicznego, któremu powierzy się w pełni. 
Hermiona czuła się przy nim dobrze. Wiedziała, że jest przy nim bezpieczna. Łączyła ich jakaś dziwna, nieodgadniona nawet dla niej samej więź; spędzali ze sobą praktycznie dwadzieścia cztery godziny przez siedem dni w tygodniu, ale zawsze istniała między nimi jakaś granica, której się trzymali. Oczywiście, uważała go za przyjaciela i to najlepszego, jakiego kiedykolwiek miała, bo to on w porywistą zimę walczył o to, żeby zbić jej gorączkę; może nawet trochę stał się dla niej jak brat. Ale nigdy nie spojrzała na niego jak na mężczyznę. 
Dziewczyna nigdy nie dojadała puszki do końca, mimo tego, że jest w stanie. Czuła wewnętrzną połowę, żeby jakąś jej część oddać. To on je zdobył, a poza tym jest facetem, który ma zapotrzebowanie kaloryczne dużo większe, niż ona. 
Kiedy Hermiona wstawała, zakręciło jej się w głowie. Po prostu wstała za szybko, łudziła się. Podparła się o kolano. Ale potem… oboje z Flaviem usłyszeli ten charakterystyczny szczęk. Ten, którego cholernie nie chcieli usłyszeć. 
Granger poczuła nagle w gardle ogromną gulę, która zabraniała jej połknąć ślinę. Czuła nawet pulsowanie na skroniach, szybki bieg krwi w uszach. Pierwszy raz od tak dawna, w zasięgu jej wzroku ktoś użył magii. Nie licząc kruczowłosego. Ale dla niej towarzysz w niewielu wyliczeniach miał znaczenie. 
Chłopak rzucił jej porozumiewawcze spojrzenie, zgarnął pseudo-sztućce w dłoń i delikatnie wsunął się w dziurę, miękko lądując na zakurzonej podłodze na piętrze poniżej. Hermionę wręcz zahipnotyzował widok teleportujących się aurorów. Nie chciała się przyznać przed samą sobą, ale trochę za tym tęskniła. 
Przykucnęła, wytężając wzrok. Mało interesował ją fakt, że jest świadkiem teleportacji! Za używanie czarów w obecności ludzi niemagicznych, którym teraz prawdopodobnie się stała, groził sąd. Na niej prawdopodobnie użyliby po prostu oblivate. 
Jeżeli dobrze widzi, aurorów jest trzech. Jeden z nich to starszy, doświadczony mężczyzna, który bez zastanowienia podążył w stronę celu. Zaś drugi… drugiego ciężko było nie rozpoznać. Idealnie zaczesane, jasne włosy, zdecydowana postawa, wysoko uniesiona broda… z całą pewnością był to Draco Malfoy, którego postać stała się stałym bywalcem w Proroku. Z tego co przeczytała, zajął takie stanowisko, aby móc się wybielić w oczach Ministerstwa Magii. 
Czuła na sobie spojrzenie jego stalowych oczu. Trwało to może sekundę, ale była pewna, że ją zauważył. Dzieliła ich jednak odległość około pięciuset metrów, więc prawdopodobieństwo, że w szkaradzie jaką się stała rozpoznał odwieczną rywalkę z Gryffindoru, jest naprawdę znikome. 
Malfoy nie zdążył pokonać pięciu metrów, a Hermiona stała obok Flaviusa i poprawiała paski od plecaka na ramionach, żeby nie uwierały jej przed trasą. 


*
Uścisk dłoni Williamsa miażdżył dłoń dziewczyny. Jak dla niej, szedł zdecydowanie zbyt szybko. Wlekła za nim nogi, czasami ściskając go w odpowiedzi i non stop prosząc, żeby tak nie gnał. Zapewniała go, że ich nie widzieli, ale on zachowywał się jakby wpadł w jakiś trans; nie odpowiadał jej w żaden sposób, nie zwalniał, wciąż jedynie parł przez siebie. 
Hermiona miała wrażenie, że plecak ma z ołowiu. Podobnie jak kończyny. Podejrzewała, że w najbliższych dniach może rozłożyć ją choroba. Ostatnio pogoda szalała; raz słońce świeciło z ogromną mocą, raz padał urywisty deszcz. Jej towarzysza też targały ostatnio emocje i choć się do tego nie przyznawał, potrafiła to wyczuć. Dawał jej mocny wycisk na treningach i kiedy wracali do swojej klitki, dziewczyna potrafiła jedynie położyć się i odpoczywać. Był bezlitosny, ale skuteczny. 
W głębi duszy trochę ją gryzło, że to akurat Malfoy się pojawił. Że nie zeskoczyła wcześniej. On był jedną z ostatnich osób, które chciałaby spotkać. Pewnie teraz naśmiewa się z niej w myślach. Zawsze czuł się od niej lepszy. Mimo tego, że w kwestii nauki to Hermiona górowała, on zawsze miał w sobie coś takiego co sprawiało, że czuła się gorsza. Kiedy patrzy się na Draco Malfoya, jest wiadomo, że to człowiek sukcesu. Mimo zdradzenia Dumbledora, Harrego, całej dobrej strony dziś nosi się jako auror. Dziewczyna zawsze pozostawała wierna, a los odpłacił jej się kompletnie inaczej. 
W całym natłoku wrażeń i gryzących myśli, straciła upływ czasu. Nie zwracała uwagi na mijane skrzyżowania; wyboje w chodniku czy kamienie, przez co często się potykała, doprowadzając Flaviusa do serdecznego śmiechu. Puszczała mu wtedy groźne spojrzenia spod byka i bardzo szybko prostowała się, unosząc brodę. Hermiona Granger była dumna. 
I nawet wtedy, kiedy w jej głowie szalało tornado przeróżnych dźwięków, barw i uczuć, była w stanie jedynie pociągnąć towarzysza za rękę i wskazać ukrytą w wysokiej trawie, opuszczoną chatkę. 
- Proszę – powiedziała grzecznie. - Naprawdę możemy tu zostać. Nie musimy uciekać, jakby nas gonili. 
Flavius spojrzał na nią podejrzliwie i skinął głową. Nie dał się przekonać do tego domu; wybrał garaż za nim. Hermiona obrzuciła podwórko spojrzeniem. Obszar był pozbawiony prądu, więc nie musieli się martwić o czujki ruchu. 
W tym pasie slumsów, którym poruszali się od miesiąca, praktycznie każdy dom był pusty. Ciekawiło ją, czy wyludnienie miało konkretny powód; przeleciała myślami po pamięci kilka lat wstecz i uznała, że nie słyszała o żadnej pladze choroby. 
Dziewczyna jako pierwsza przerzuciła plecak przez płot i wdrapała się na niego. Williams wciąż szukał jakiegoś szkopułu, który kazałby brnąć im naprzód. Kiedy Granger lądowała, ugięły się pod nią kolana. Westchnęła ciężko, uderzając stawami o ziemię. 
Najbliższe noce mogą być dla niej ciężkie. 
Teraz, kiedy mieli tylko siebie we dwoje, jej życie było naprawdę nudne. Wciąż działali według określonego schematu: pobudka, bieganie, szukanie pożywienia, trening, spanie. Co trzy dni zmieniali miejsce na sen. Raz w tygodniu starali się udać nad rzekę. 
Każdy tydzień wyglądał naprawdę tak samo i czasami Hermiona zastanawiała się, czy to nie jest walenie głową w mur. W żaden sposób nie poprawiali swojej sytuacji. Wciąż była tak samo beznadziejna. Flavius używał legilimencji, żeby uzupełniać ich skromne zapasy pożywienia. Kiedyś się o to pokłócili. Uważała, że stać ich na więcej niż grzebanie ludziom w głowach. 
W stażu na wygnaniu chłopak bił ją na głowę o prawie dwa lata. Nie był zbyt wylewny i dziewczyna nie wiedziała za dużo o tym, jak radził sobie przez ten czas. Czasami była skłonna stwierdzić, że robił duży użytek ze swojej magii. Ona na początku starała się wyprzedać wszystkie swoje wartościowe rzeczy, żeby opłacić rachunek za szpital. Z ogromnym bólem serca zgodziła się nawet obciąć swoje włosy nad ramiona i je także zamienić na pieniądz. Starała się dorwać jakiejkolwiek pracy. Przez dwa miesiące pracowała jako kelnerka w strasznych warunkach. Potrafiła być przez czternaście godzin dziennie na nogach, a na koniec dostać naganę od kierowniczki, że jej serwis był okropny. To była marna praca, a przy wypłatach została nagminnie oszukiwana. Poza tym i tak nie była w stanie pełnej sprawności. Po bitwie o Hogwart wciąż doskwiera jej ból w klatce piersiowej oraz drżenie lewej ręki. Czasami, kiedy Hermiona pali papierosa i trzyma go tą feralną dłonią zdarzy się, że jej wypadnie. Nie ma nad tym absolutnie żadnego panowania. 
Wszystkie rzeczy, nad którymi nie ma kontroli ona albo Flavius ją przerażają. 
Granger zajęła się zbieraniem drewna na ognisko. Spodziewała się zimnej nocy; wschód słońca był zachmurzony. Poza tym chciała zająć się czymkolwiek, byleby nie musieć siedzieć w miejscu i dzielić ciszę z chłopakiem. Dzisiaj stało się to dla niej wyjątkowo uciążliwe. 
Postać Malfoya wyciągnęła na wierzch stos wspomnień, które Hermiona od kilku lat starała się zagrzebać jak najgłębiej. Przed jej oczy napłynął Hogwart. Przez chwilę czuła się nawet, jakby właśnie przechodziła przez jego główne drzwi. Dopiero dziwna lekkość w sercu sprowadziła ją na ziemię. Właśnie wtedy przypomniała sobie, jak wygląda rzeczywistość. Przy kolejnym schyleniu się po kamień, którym chciała wyznaczyć kształt ogniska, jej kolana zatrzeszczały. 
Ale to przecież nic złego, jeśli czasem o nich pomyśli, prawda? 
Dzisiaj mieli się udać nad rzekę. Wizyta aurorów zaburzyła ich harmonogram. Zamiast wylądować w orzeźwiającej wodzie, wylądowali w ciasnej klitce wśród wysokich traw. Granger udała się na przechadzkę. Pomogła starszej pani, która w podzięce wręczyła jej kilka jabłek. Odkryła też, jak daleko na wschód kończą się slumsy. Tutaj nie mieli uciążliwych sąsiadów. Najbliższy zamieszkany dom znajdował się niecały kilometr główną drogą. W tamtym rejonie małych, zaludnionych domków było więcej. W tej sytuacji to bardziej Granger i chłopak stawali się intruzami. 
Największy szok Hermiona przeżyła, kiedy usłyszała ciężkie kroki. Na betonie. Flavius spał już wtedy jak dziecko, a ognisko przygasało; biło od niego jedynie delikatne ciepło, a całe światło zostało pochłonięte przez popiół. 
Dziewczyna potrząsnęła delikatnie ramieniem towarzysza, podnosząc się do kucków. Gość spacerował prawdopodobnie po domu przed nimi. Garaż, w którym się znajdowali, miał dwa pomieszczenia: jedno duże, przeznaczone dla pojazdu i mniejsze, w którym kiedyś raczej trzymano narzędzia. 
Flavius obudził się z cichym mruknięciem. Hermiona gestem nakazała mu zachować ciszę. Wyjrzała dyskretnie przez niewielkie okno. W tym rejonie nie było lamp ulicznych, które mogłyby chociaż oświetlić teren. Jej oczy dostrzegły tylko delikatne światło na pierwszym piętrze budynku. W najgorszym wypadku mogła to być młodzież. Dość często mieli z nimi styczność, kiedy młodzi ludzie chcieli podjąć się nocnego odkrywania opuszczonych miejsc; oczywiście, w tym nie było nic złego. Najgorsze było ich zachowanie. Większość z nich na widok innych obcych stawała się agresywna. Bardzo często chcieli walczyć, jakby miała to być bitwa o honor. 
Właśnie ku tej opcji skłaniałaby się Granger, gdyby nie to, że w którejś z pustych dziur razem ze światłem dostrzegła eleganckie buty. Żaden z eksploratorów nie skusiłby się, żeby do opuszczonego, zawalającego się miejsca założyć błyszczące laczki. 
Choć to oznaczało lekką poprawę sytuacji, dziewczynę zakuło serce. 
Miała pewne podejrzenia, ale chciała je wyrzucić z głowy i zachować jako czarny, najczarniejszy scenariusz. 
Flavio zdążył zmienić już pomieszczenie i ująć różdżkę w dłoń. 
A potem Hermionę jakby olśniło. Poczuła, jak całe stresujące ciśnienie od czubka jej głowy, przez stopy ulatuje do ziemi. Odkrycie zbira oszołomiło ją samą. Czuła nagle mieszankę ulgi ze strachem, żalu z tęsknotą. To zdecydowanie nie było przyjemne. Buzująca adrenalina zadziałała wręcz odwrotnie, kiedy iskra zapalna jaką było przerażenie, zniknęła. Granger poczuła się ociężała. Zadrżał jej kącik ust. 
Draco Malfoy wyszedł z budynku, oświetlając sobie drogę nikłym, pulsującym światłem z różdżki. Blask odbijał się od niego jasnych, błyszczących włosów, bladej skóry i pustych, stalowych tęczówek. Wyglądał jak anioł, ale niosący złą wieść. Zdecydowanie swoją postawą nie prezentował radości. 
Hermiona przeszła do drugiego pomieszczenia i położyła Flaviusowi dłoń na ramieniu. Patrzyła w ziemię. Chrząknęła cicho. 
- Przepraszam, że Cię obudziłam – mruknęła. - Fałszywy alarm. 
Jej towarzysz miał zaciśnięte szczęki. Blondyn zdecydowanie nie był osobą, którą chcieliby tutaj zobaczyć. Przyjaciel zlustrował jej twarz, a potem delikatnie zsunął jej dłoń i ścisnął lekko, jakby chciał dodać otuchy. Widział po jej minie, że toczy wewnętrzną walkę. 
Granger stanęła w wejściu. Uniosła rozbiegany wzrok na starego rywala, czekając na jego ruch. Nie mogła wyczytać nic z twarzy Malfoya; był jak czysta kartka. Przez chwilę jedynie prześwietłał jej postać spojrzeniem, jakby szukał jakichkolwiek wskazówek, jak powinien zachować się w trakcie rozmowy. Dziewczyna zdążyła jednak przewidzieć ten ruch i postarała zamknąć się na jakiekolwiek emocjonalne bodźce. 
- Witaj, Hermiono. Witaj, Flaviusie Williamsie. 
To już zamknięty rozdział. Pamiętaj, powtórzyła w myślach. 
- W czym mogę Ci pomóc? - powiedziała. 
Klinicznie. Bezemocjonalnie. 
Kącik oka intruza drgnął, niemal niezauważalnie. Podwoiła swoją czujność i bez problemu wyłapała ten tik. 
- Przykro mi z powodu tego, co się stało. 
Granger wręcz zakrztusiła się powietrzem, kiedy to usłyszała. Jemu? Przykro? Malfoy i ciepłe uczucia to dwa pojęcia, które wzajemnie w jej rozumowaniu się wykluczały. Według niej Ślizgon był zdolny jedynie do szerzenia nienawiści – a co dopiero do współczucia! 
- Chciałabym w to wierzyć – odparowała. 
Obecność Flaviusa opartego o ścianę paręnaście centymetrów dalej dodawała jej odwagi. 
Malfoy westchnął głęboko, jakby coś ciężkiego leżało mu na narządach i ciągnął: 
- Jeżeli chcesz… - To słowo wydawało się Draconowi być lepsze niż potrzebujesz. - mogę Ci pomóc. Powiedz tylko jak. 
Wymownie spojrzał na rozpadający się garaż, poplamioną bluzę dziewczyny. 
- Nie czuję się, jakbym mogła Ci zaufać – odpowiedziała. - Nie potrzebuję także Twojej litości. Odpowiedź zatem brzmi: nie. Dziękuję za współpracę. 
Draco pokiwał głową. Mógł się tego spodziewać. Granger to nieznośna oślica. Nawet gdyby umierała z pragnienia, nie poprosiłaby go o wodę. Byłoby jej zbyt głupio, by odezwać się do kogoś takiego jak on. Do osoby, która bezwzględnie poniewierała nią przez czas nauki w Hogwarcie. 
Prychnął jedynie, stając bokiem. Wyciągnął w jej stronę rękę z zamkniętą, śnieżnobiałą karteczką. Hermiona wychyliła się delikatnie i wyciągnęła ją z palców chłopaka. 
- Jest was bardzo łatwo zlokalizować – powiedział, patrząc na wystające ramię Flavia. - W razie czego już wiesz gdzie mnie znaleźć. 
W momencie, kiedy dziewczyna ujęła papier, poczuł triumf. Nie przyjęła pomocy, ale zrobiła mały krok w jego stronę. I choć… choć nie powinno mu wcale na niej zależeć, czuł się wewnętrznie lepiej. Oczywiście nie był mowy o tym, żeby zdradził powód swojej wizyty; bał się reakcji dziewczyny na wieść, że miałaby być jego narzędziem do odkupienia win. Kolejnym. Chociaż pod to określenie bardziej dało się podciągnąć jego pracę. Pomoc Hermionie miała być opatrunkiem na zranioną duszę Malfoya; na zranione ego i dumę, w końcu przez tyle lat działał wbrew sobie i swoim przekonaniom. Nie mógł jej tego powiedzieć. 
- Pewnie i tak nie skorzystam. - Ale te słowa odbiły się jedynie echem. Draco zdążył już się teleportować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz