wtorek, 11 czerwca 2019

krok trzeci


Przez ostatnie cztery dni Draco Malfoy starał się omijać swój pokój gościnny szerokim łukiem, jakby panowała tam wyjątkowo okropna zaraza. Codziennie działał według takiego samego schematu: wstawał wczesnym rankiem, brał prysznic, robił kawę i śniadanie. W drodze do sypialni po ubrania przystawał przy pomieszczeniu, gdzie przebywała Hermiona; na początku lekko uchylał drzwi, nawet tam nie spoglądając; wsłuchiwał się jedynie w prawie znikomy oddech. Potem wchodził do środka, próbował napoić ją wodą. Kończyło się to jednak fiaskiem. Zrezygnowany, rozszczelniał okno, które wieczorem zamykał, podsuwał jej wyżej kołdrę; choć i tak zawsze miała ją pod nosem i wychodził. 
Cała ta sytuacja była dla niego wręcz zabawna. Kiedy zobaczył ją pierwszy raz od wojny o Hogwart, nie poczuł nic. I to właśnie go zdziwiło. Nie poczuł odrzucenia z racji jej pochodzenia; a przecież to było u niego dominujące przez prawie całą ich znajomość! Dotknęło go coś, czego nigdy wcześniej nie czuł. Widział w swoim życiu przecież już wiele osób, które miały złą sytuację materialną… jednak nigdy wcześniej żadnej z niej nie znał. 
Do dzisiaj nie wie co go podkusiło, żeby ich wytropić; wiedział, że będzie tego żałował, była to bowiem bardzo nieprzemyślana, nierozważna i wręcz niepoważna decyzja, by rzucić jej taką propozycję. Właśnie ta część całego nieplanu była najłatwiejsza. Część jego umysłu miała wręcz nadzieję, że dziewczyna się nie zgodzi – i kiedy to faktycznie nastąpiło, poczuł się lżejszy, jakoby z jego serca spadł jakiś ciężar, z drugiej jednak strony – tak jakby zakuło go serce, choć nie do końca był pewien, bo równie dobrze mogło to być spowodowane mrozem lub zmęczeniem. 
Jednak teraz, kiedy Hermiona Granger leżała zaledwie kilka kroków od niego, Draco Malfoy nie miał pojęcia co ze sobą zrobić. Nigdy w życiu nie musiał nikomu zbijać gorączki. Nawet kiedy Pansy Parkinson, dziewczyna, z którą zaliczył najdłuższy związek w swoim życiu – niemal pięćdziesięciodniowy – była chora, po prostu robił wszystko co mógł, by jej unikać. 
Miał jedynie niejasne przebłyski w głowie, kiedy był dzieckiem i zajmowała się nim Narcyza. Pamiętał, że wtedy zmuszała go do picia niesmacznych mikstur, po których spał długie godziny. Często otwierała okno, żeby w pokoju nie było duszno, żeby wlatywało świeże powietrze i okrywała go kołdrą po sam czubek nosa, a czasami nawet wyżej; w takim przypadku sam krztusił się od smrodu własnego spoconego ciała. 
Co jednak poczynić z Hermioną? Mógł poprosić o pomoc Severusa Snape’a. W końcu pozostawali w kontakcie, nie tylko służbowym. Bał się jednak proponować dziewczynie jakiekolwiek magiczne rozwiązania. Kiedyś, długie lata temu o uszy obiła mu się jej przypadłość i sytuacja. Wiedział, że podczas Walki o Hogwart została ofiarą nieprzyjemnej… ekhm, mało powiedziane, sytuacji. Nie chciał tego w żaden sposób pogorszyć. 
Malfoy po raz pierwszy w życiu udał się do mugolskiej apteki. Starał się nie pokazywać żadnych emocji światu zewnętrznemu, ale to miejsce budziło w nim szok; czuł się zagubiony, a widząc wysokie półki po brzegi wypełnione opakowaniami z lekami o ciężkich, łacińskich często nazwach, momentami wręcz czuł przerażenie. Naprędce opowiedział niskiej kobiecie o miłej aparycji o objawach jego… kogo? Kim była dla niego Hermiona? 
Znajomej. Takim słowem postanowił ją określić. 
Opowiedział farmaceutce o objawach swojej znajomej, a ta zadała mu szereg pytań, wprawiając go w niemały mętlik. Pamiętał doskonale jej spojrzenie; jakoby pełne współczucia i zwątpienia. To ostatnie w szczególności słyszał w jej głosie, kiedy podpowiedziała mu, żeby czym prędzej udać się do lekarza. Draco przytaknął, zapewniając ją, że na pewno to zrobią; a przecież coś takiego nawet nie wchodziło w grę. 
W końcu, w mugolskim świecie oboje z Hermioną byli nikim. Udanie się do lekarza wiązało się z ogromnymi kosztami; i choć był w stanie je pokryć, nie był gotów na ciekawskie pytania swojej matki, na ciężkie spojrzenie samej ofiary, gdyby się o tym dowiedziała, ani tym bardziej na proszenie lekarza o milczenie. Przecież kartoteka Granger była pusta. Taki człowiek w normalnym świecie nie miał prawa istnieć; rodzice się przecież do niej nie przyznają, wysłani do Australii po burzy mózgów. Co z jej wykształceniem? Przecież nie miała wpisane w papierach: szkoła czarodziejów, Hogwart. A ubezpieczenie? 
Absurd. 
Rzeczą, której bał się nawet ponad chorobą Hermiony, była zwykła odpowiedzialność. Bowiem zapraszając Granger do swojego życia, w tą nieprzyjemną noc przy rozpadającym się budynku w jednej z najbardziej zatęchłych dzielnic Londynu, zapomniał o fakcie, że wiąże się to ze zgodą na wzięcie części odpowiedzialności za nią. 
To właśnie było to, czego Draco Malfoy unikał jak ognia: odpowiedzialności. Nie chodziło o to, że nie był w stanie sobie z tym poradzić; że zawodził, a każde zadanie, jakie mu powierzano z góry można było zapisać jako porażkę. Tutaj w głównej kwestii zawodziła jego psychika; obrazy z przeszłości, kiedy działał wbrew swojej moralności i to, ile zrobił rzeczy, które zaburzyły jego wewnętrzny kompas. Jeżeli nie miał czegoś w sobie, czemu mógł zaufać, że robi dobrze, jak mógł wziąć na siebie odpowiedzialność za coś, a tym bardziej – za kogoś? 
Ta myśl go wręcz przeraziła. Merlinie! Co było powodem tego, że najbardziej zakurzone, odrzucające go sprawy znów zaprzątały mu myśli? Dlaczego znów rozważał najcięższe dla siebie kwestie swojej psychiki? 
Odpowiedź przyszła jakoby znikąd. Brał potężnego łyka starej, dobrej Ognistej whiskey, kiedy idealną harmonię zaburzył brzydki, gardłowy kaszel. Skrzywił się, nie z powodu palącego uczucia po alkoholu, a z powodu okropnego dźwięku. Hermiona brzmiała, jakby jej organy miały plan wyjść z jej ciała przez gardło i udać się wesołym szeregiem na wakacje. 
Wstał. W myślach walczył; z jednej strony pluł sobie w brodę, że coś pchnęło go do takiej karkołomnej decyzji, której skutki raniły jego uszy, z innej jednak… nie był w stanie zostawić dziewczyny samej. Był świadom, że ona nie zostawiłaby go na pewną śmierć; kiedy jako bezmyślny dzieciak doskoczył do hipogryfa podczas lekcji u Hagrida, to ona wyskoczyła z szeregu krzycząc, żeby zabrano go do szpitala. 
Dochodziła godzina dwudziesta druga; mija czternaście godzin od momentu, kiedy wmusił w Hermionę porcję leku. Wlał wodę do wysokiej szklanki i z wyspy kuchennej zabrał dwa pudełka tabletek. 
Tym razem nie miał zaplamionej podłogi. Kiedy do niej zaglądał, zazwyczaj widział na drewnianej ramie łóżka, pościeli lub dywanie czerwone plamy krwi. Ich brak zwiastował jakiś postęp. 
Mętne, brązowe oczy odnalazły go w chwili, kiedy przekroczył próg. Malfoy udawał, że ich ciężar wcale nie jest go w stanie ugiąć. Odstawił na szafkę nocną leki i napój. Zamknął także okno. Od Granger biło nieprzyjemne ciepło, jakby jej ciało trawił ogień. 
Śledziła jego ruchy nieobecnym spojrzeniem. Draco nie umiał z niego nic wyczytać. Na pewno nie było w nim ani krzty determinacji: nie znalazł także obrzydzenia, które zaobserwował przy ich spotkaniu na obrzeżach Londynu. Hermiona patrzyła, ale jakby nie widziała. 
- Dwie tabletki – powiedział, wycofując się. 
- Dziękuję – wycharczała, znów zanosząc się ciężkim kaszlem. 
Draco widział kątem oka, jak naciąga na swoją twarz kołdrę, żeby zagłuszyć dźwięk. Patrzył na nią tępo, lekko już podchmielony. Przypominała mu gąsienicę zwiniętą w kulkę; opatulona od stóp do głów grubą kołdrą, z podkulonymi nogami. Po jej lekko rumianych policzkach stwierdził, że trawiąca ją gorączka wciąż nie maleje. 
- Masz u mnie dług – powiedział. 
No tak, przecież Malfoyowie nie robią niczego bezinteresownie. Hermiona spuściła wzrok z jego papierowobiałej twarzy i przeniosła ją na równie jasną ścianę. Kiwnęła delikatnie głową, jakoby z przyzwyczajenia; chłopak wyłapał ten gest jedynie dzięki temu, że usłyszał mnącą się poduszkę. 
- Zwinę się od razu, jak się ogarnę. 
Kiwnął głową i wypalił niewiele myśląc: 
- Tego oczekuję. 
A potem jakby dostał olśnienia i to wcale nie pod wpływem blasku telewizora, który dosięgał go z salonu. Rozszerzył delikatnie oczy, dostrzegając delikatne zmarszczki na czole dziewczyny. Zdecydowanie nie była to odpowiedź, której się spodziewała. Spełniły się jej myśli; dobry i miłosierny Malfoy okazuje się wcale nie taki dobry i miłosierny, jakim się malował. 
Zakopała się głębiej w kołdrze, burcząc pod nosem coś niezrozumiałego. Blondyn poczuł się jakby speszony. Jego wypowiedź leży daleko od jakichkolwiek granic taktu i kultury. Tłumaczy się przed sobą, ale przecież dla dziewczyny to nic zaskakującego. Przecież właśnie taką jego twarz zna i pamięta. 
Gdyby jego matka usłyszała tą rozmowę, bezsprzecznie oberwałby po uszach i strzeliłaby mu jakimś konkretnym monologiem na temat tego, jak odnosić się do kobiet. 
- Nie to miałem na myśli – parsknął, jakby nie do niej, tylko w pustą przestrzeń. 
Nic mu nie odpowiedziała. W półmroku dostrzegł jedynie zamknięte powieki i małe kropelki potu na czole, odbijające światło zza okna. 
Draco odwrócił się na pięcie i wyszedł. Zostawił drzwi lekko uchylone; zawsze tak robi. Cholerna odpowiedzialność! Przyjął ją pod swój dach, przejął ją od Flaviusa Williamsa – byłego aurora – i teraz musi pilnować, żeby tu nie umarła. Jest mu niesamowicie niewygodnie z faktem, że mógłby znaleźć trupa u siebie w mieszkaniu. Jego kartoteka jest już wystarczająco nieprzyjemna, żeby jeszcze ubarwiać ją takim faktem. 
Głupia, irytująca, niemądra Granger, powtórzył w myślach, łapiąc łapczywie za szklankę. 
W telewizji leciał jakiś nudny film wojenny, który Malfoy widział nie pierwszy raz. Mugole są naprawdę ciekawi – stwierdził któregoś wieczoru, uskuteczniając któryś z kolei seans filmów akcji. Broń palna jest irytująco interesująca, ale również niebezpieczna. Woli sobie nie wyobrażać, co by powstało, gdyby któryś z magowynalazców zaczął jeszcze przy tym grzebać czarami. Prawdopodobnie takie coś byłoby w stanie ściąć w krótkiej chwili cały Hogwart z nóg. 
Jego życie jest niewyobrażalnie nudne. Wciąż musi pokutować za swoje?, no i nie tylko swoje grzechy z przeszłości. Po skończeniu siódmego roku nauki i zdaniu OWUTEMów wręcz śpiewająco, został wysłany na kurs aurorski przez Ministerstwo Magii, jako zadośćuczynienie błędów. Od tamtego czasu między siódmą, a piętnastą najczęściej przebywa w biurze. Dość często, tak jak nieszczęsnego dnia, kiedy spotkał Granger, jest wysyłany na misje. Niezbyt ważne. Nie ma poważania wśród władz, a co dopiero – ich zaufania. 
Niekiedy na tamtych korytarzach mija się z Harrym Potterem. Cudowny chłopak najczęściej rzuca mu krótkie spojrzenia pełne powątpiewania. Ku zdziwieniu, ich szkolenia szły tak samo i przez to w tym momencie sprawują takie same stanowiska. Widać, że czarnowłosemu nie bardzo to pasuje – w końcu on zawsze stał po stronie feniksa! I to on zabił Voldemorta! A teraz jest jednym z tych nieważnych aurorów, pominięty tak samo jak zdrajca. Zdecydowanie nie takie życie sobie wybierał. 
Draco, mijając go, podnosił wysoko podbródek. To jedna z tych osób, która po wojnie nie zostawiła na nim suchej nitki. Zdecydowanie nie przewidywał między nimi zażyłej relacji. 
Uwagę od słabego filmu odciągnął mu tępy hałas. Z westchnięciem ruszył do pokoju gościnnego. Był gotowy na wszystko – na to, żeby zobaczyć roztrzaskany kubek, skopaną kołdrę, wkurzoną lub rozpłakaną Hermionę, wybite okno – na wszystko, ale nie na to, żeby zobaczyć ją opartą o niską komodę. Łóżko było w miarę pościelone, okno znów uchylone, a szklanka opróżniona do połowy. 
- Uderzyłam się w stopę – burknęła, spuszczając głowę. 
I tych słów już w ogóle się nie spodziewał. Uniósł jedną brew. Nie wyglądała zbyt stabilnie. Fakt, że po czterech dniach leżenia w łóżku od razu zdecydowała się wstać nie był dziwny – w końcu to Hermiona Granger. Chce pokazać, że jest niezniszczalna. 
Złapał ją za przedramię, nieco brutalnie przytrzymując, kiedy jej nogi po raz kolejny niebezpiecznie się zatrzęsły. Wciąż miała świszczący oddech. 
- Mogę skorzystać z łazienki? 
Nie odpowiedział nic, jedynie pomógł jej wyjść. Przerażało go, jak szczupłe miała przedramię; był w stanie opleść je dłonią. On praktycznie ciągnął ją za sobą: Hermiona przebierała nogami, ale ewidentnie brakowało jej mocy. Wbijała wzrok w podłogę, lekko przytłoczona postawą i dotykiem Malfoya. 
Otworzył przed nią jasne drzwi i poluźnił uścisk. 
- Weź kąpiel, jeśli chcesz – rzucił, jakby od niechcenia. - Zimna woda. Nie zamykaj drzwi na klucz. 
Kiwnęła głową, kładąc dłoń na ścianie za sobą. Łazienkę pokrywały w większości jasne płytki. Toaleta znajdowała się po prawej stronie na końcu pomieszczenia, dwa metry wcześniej – porcelanowa umywalka z prostokątnym lustrem. Wzdłuż lewej strony umieszczona była wanna, niezabudowana, ale dość duża – na pewno wystarczająco duża, żeby się w niej utopić. Na przeciwko toalety stał prysznic. 
Draco Malfoy stawiał na minimalizm. 
Pomieszczenie nie miało okien, żadnych przytulnych dywaników, bajeranckich świateł ledowych, ani szalonych ozdób na podwieszanej półce. Prostota. 
- Tam są ręczniki – wskazał dłonią na szafkę. 
Nie był pewien, czy to dobry czas dla Hermiony na kąpiel. Z jej twarzy jakby odpłynęły wszystkie kolory: gdyby stanęła koło ściany, bardzo prawdopodobne że zlałaby się z nią barwą. Poza tym oddech miała jakoś dziwnie nierówny, a po nagich rękach panoszyły się ciarki. 
Blondyn zatrzymał wzrok na lekko rozchylonych ustach dziewczyny przez niecałą sekundę: podziwiał to, jak drżą. Potem spojrzał na jej oczy: rozbiegane, mniej mętne, jakby bardziej obecne. Mimo to i tak zaobserwował, że myślami Granger nie była z nim – w mieszkaniu, na progu między łazienką i salonem, a gdzieś indziej. 
Puścił jej przedramię całkowicie. Odwrócił się pewnie, niezbyt szybko ani niezbyt powoli, żeby jej nie przestraszyć gwałtownym ruchem. Spojrzenie utkwił w szklance: tafla płynu była nieskazitelnie czysta, nieporuszona czymkolwiek. 
- To ja zabiłam Crabbe – wypaliła niespodziewanie. 
Słowa uciekały z niej szybko, jakby chciała się jak najszybciej ich pozbyć i zatrzasnąć za nimi drzwi. Malfoy odwrócił się powoli, wbijając w nią lekko zaskoczone i zdegustowane spojrzenie. Miał nadzieję, że nie będzie musiał zawierać z nią nici porozumienia. Niech już będzie, skoro jest, ale nic więcej. 
Przekrzywił delikatnie głowę. Granger oparła się plecami o framugę drzwi, patrzyła wprost przed siebie. 
- Rzucał we mnie avady – mówiła, już jakby spokojniej. - Nie miałam już gdzie uciec. Zaklęcie wepchnęło go z powrotem do Komnaty, a tam był pożar i… 
- Dlaczego mi to mówisz? - Jego słowa przecięły jej niczym stal. Mówił głosem zimnym jak lód. 
Hermiona westchnęła ciężko, rozluźniając twarz. Nagle wyglądała na starszą o kilka lat. Przygarbiła się, jakby coś ciężkiego spadło jej na ramiona i odbiła od oparcia, z zamiarem wejścia do łazienki. 
- Nie wiem – burknęła. - Sądziłam, że powinieneś wiedzieć. W końcu się przyjaźniliście. 
Czy można to było nazwać przyjaźnią? Wtedy Draco nie traktował Crabbe i Goyle jako przyjaciół. Bardziej byli jego sługusami i popychadłami, gotowi zrobić wszystko, co im rozkaże. A on uznawał się za lepszego, przecież miał takie cudowne nazwisko; pochodził z bogatej rodziny czystej krwi, a jego tatuś miał wpływy. Kiedy w Pokoju Życzeń ambicje Vincenta wymknęły się spod kontroli, nawet blondyn nie był w stanie go zahamować. 
Podniósł głowę, jakoby szukając czegoś ciekawego na suficie. 
- W porządku – odpowiedział, przywołując swój naturalny ton głosu. - Sam jest sobie winien. Prawie nas wszystkich spalił. 
Hermiona zacisnęła pięść, wbijając w niego rozzłoszczone spojrzenie. 
- W porządku? Jak można mówić tak o śmierci przyjaciela? 
- Chcesz ze mną dyskutować o moralności, Granger? Chyba nie miałaś w swoim życiu najlepszych przykładów przyjaźni, skoro Potter i Weasley zostawili Cię na pewną śmierć. 
Jej źrenice zaczęły nieznacznie wariować, czyniąc jej ślepia oczami wariata. Odwróciła się do Malfoya przodem i zacisnęła zęby, gotowa odwarknąć kolejne świństwo. Owszem, Draco aktualnie piastował się jako jej wybawca, ale w jej głowie wcale nie zyskał tym zbyt wiele. To wciąż arogancki i zarozumiały dupek z poprzewracaną piramidą wartości. 
- A co Ty możesz wiedzieć? 
Huknęła dłonią o ścianę, niemal na granicy jakieś furii. Jej twarz nie była już całkowicie blada, teraz miała lekko spąsowiałe poliki, a szybki oddech zdradzał chęć mordu. Malfoy był w sumie z siebie dumny. Tą krótką wymianą zdań zmusił ją do wydobycia z siebie dodatkowej energii. Nie wyglądała już, jakby w każdej chwili mogła zejść z tego świata. 
Nie mów hop, pomyślał Malfoy, kiedy sekundę później Granger niebezpiecznie się zachwiała i nieomal rypnęła twarzą w ścianę. W ostatniej chwili wyskoczył przed nią, złapał pod boki i ponownie uniósł do pionu, niezadowolony bliskością. 
O czym mogę wiedzieć, Granger?, miał ochotę zapytać. Teraz miał gromadkę znajomych, z którymi widywał się raz na kilka tygodni, dyskutował na polityczne tematy i zapijał się w trupa. Poza tym miał też Blaise, z którym jego kontakt był bardziej zażyły. Czy mógł go nazwać przyjacielem? Chyba tak. Na pewno nie było osoby, która poza nim zasługiwałaby na to miano. 
Draco wsunął dziewczynę do wanny i odkręcił kurki, manipulując temperaturą wody: ustawił ją na letnią. Hermiona jęknęła, czując strumień na skarpetce. Patrzyła na niego spod przymkniętych powiek, jakby zła, że w ogóle musi z nim przebywać w jednym pomieszczeniu. Sięgnęła dłońmi do stóp i pozbawiła się skarpet, zrzucając je delikatnie na podłogę obok wanny. Obsunęła się niżej w wannie, zaplatając ręce na piersi. 
Miała na sobie jedynie czarną koszulkę, zdecydowanie zbyt dużą i spodnie. Parę dni temu, kiedy Flavius przyniósł ją tutaj, Malfoy pozbawił ją grubej bluzy przed wepchnięciem pod poły grubej kołdry. 
I zostawił ją tak, patrzącą tępo w ścianę, przykrytą chłodną wodą aż po ramiona. Wyszedł, dając jej chociaż imitację prywatności – w końcu musiał mieć na nią oko – z nadzieją, że jej organizm nie postanowi po raz kolejny zrobić sobie z nich żartów, że Granger nie zemdleje i mimowolnie nie zsunie się niżej.